Byliście tu:)

wtorek, 28 czerwca 2011

Trochę o polowaniach i dziecięcym marzeniu

Nawet nie wiem, od czego się zaczęło: czy od tego, że dla odmiany chciałam coś uszyć, czy też od ogłoszenia polowania na mój licznik:) Nie pamiętam, bo ja często spontanicznie podejmuję różne decyzje. Ale chyba od licznika:) Mimo, że nie zakończyłam swoich zobowiązań z podawajki i poncho, to postanowiłam podarować drobiazgi z okazji czwórek. Mam wyrzuty sumienia, że uczestniczę w różnych zabawach, a sama nie ogłaszałam jeszcze candy, a przecież nie mniejszą radość niż otrzymywanie, sprawia mi przygotowywanie prezentów. Strasznie fajne było to, że licznik złapały dwie osoby: Janeczka i Daria.  W związku z tym, że Janeczka szydełkuje przepięknie z prędkością rakiety absolutnie wszystko, uznałam za pozbawione sensu wysyłanie szydełkowego podarunku. Postanowiłam zatem coś uszyć. Zapolowałam na materiał, wiadomo gdzie. Jakoś tak wymarzyłam niebieskości, bo wiem, że Janeczka lubi i udało się. Zakupiłam fantastyczne zasłony i znów pojawił się pomysł, bo pewnie większość z Was wie, jakie cuda Guga czaruje z takich zasłonek. Tak się fantastycznie złożyło, że to właśnie Guga dodała ten dwusetny komentarz. Dostała więc jedną zasłonkę i już kombinuje, co by tu uszyć:) Ja ze swojej trochę koślawo (bo jak zawsze szybko) uszyłam dla Janeczki etui na szydełka, nożyczki i co tam jeszcze wejdzie, a także ozdobiłam pudełeczko na przydasie. Paczuszka dotarła, pokazuję. 
 
 
Zasłona spora, dla Maluchów Darii powstało coś na kształt zwierzaków (pierwsze w moim życiu szyte). Uśmiejecie się, bo żyrafa miała być konikiem:)... No cóż, następnym razem:) Iza dołożyła potem swoje pięć groszy i zawiązała żyrafce fioletową kokardę. Ryba na szczęście jest rybą. A dla Mamusi, bo to w końcu ona polowała na licznik, powędrowała brocha - kwiatek, bo Daria zawsze obdarza te kwiaty miłym słowem. Drobiazgi, ale mam nadzieję, że się podobają. 

















A na koniec o tym marzeniu. W dzieciństwie marzyłam o domku dla lalek. Takim dużym, z prawdziwego zdarzenia. Domki rożne robiłam z pudełek, budowałam, ale to nie było to. Wczoraj, przez przypadek, spełniło się to moje marzenie. Iza dostała od pewnej sympatycznej osoby wyszperany na strychu domek. Co ja mówię - willę!! Tatuś zrobił tylko dach. Żałuję, że nie słyszałam pisku radości, gdy mała zobaczyła domek. Zamieszkały w nim zwierzaki. Napatrzeć się nie mogę. Znowu ciut przydługo, ale ja już jestem taka gaduła.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Wakacje...

ale tylko dla dzieci, niestety. Marzy mi się spokojne pomieszkanie w domu, pobyczenie się z rodzinką... Ano tak sobie marzę. W piątek dzieci pierwszokomunijne były w Licheniu. Udało mi się jechać i wziąć Adasia. Super relaks. Pięknie, koniecznie musimy się tam wybrać całą rodzinką. Drogę już znam, a dawno nigdzie nie byliśmy, choćby na jeden dzień. Do autokaru zabrałam oczywiście szydełko, dzięki czemu powstały kolejne kawałki poncho. Jeszcze tylko 9. Jak pokończę inne zobowiązania, to poncho jest pierwsze. 
Dziś niekoniecznie mogę wiele pokazać, choć od wczoraj szyłam różne dziwne rzeczy. Mam tylko kwiatuszka Izy, który powstał na potrzeby białego tygodnia, aby uniknąć codziennego długiego czesania i upinania wianuszka. A, i skończyłam wreszcie ten sutaszowy naszyjnik, zatem pokazuję na ludziu. Jutro zamierzam go podarować koleżance. Daleko mi z tym sutaszem do ideału, ale nie zamierzam się jeszcze poddawać, w końcu jeszcze mam sznureczki.
W kolejce czekają jedne spodnie do poszerzenia, dwie pary do załatania, ale nie chce mi się jakoś za to brać. Wczoraj zwężałam dwie pary i dwie pary skracałam, potem wzięłam się za przyjemniejsze rzeczy, ale o tym innym razem. 
U Was na blogach fajne rzeczy się dzieją... Pełno nowych sutaszowych cudeniek (mam straszną ochotę na bransoletkę, muszę chyba się wziąć i zrobić, ale koralików brak), innych biżutek... wybieracie się na urlopy... Ja nie mam żadnych planów jeszcze. W pierwszej kolejności zobowiązania w pracy i małe naprawy w autku. Potem się zobaczy. Moich dziś męczyła paląca chęć zjedzenia czegoś słodkiego. Co prawda wczoraj zrobiliśmy z dzieciakami blok czekoladowy, ale pozostało po nim zaledwie wspomnienie. Z zapasów została nam kremówka, więc jak kurki dostarczyły świeżych jajek, powstał torcik cappuccino. Nawet nie starałam się, aby ładnie wyglądał (stanowczo nie do pokazania), ale jest pyyychota. Dzieciaki -  buzie całe umorusane w śmietanie. Iza właśnie "wyjechała" na wakacje do babci, tzn. spała po drugiej stronie domu:) A cieszy się ze swojego szalonego pomysłu! Zamierza być "na wyjeździe" tydzień, bo potem kolej małego. A to znaczy, że mamy co najmniej tydzień spokoju - nie będą się rano biły te moje urwiski:)

Koniec przynudzania, w następnym poście będą nowe rzeczy, których jeszcze nie było. Witam serdecznie nową obserwatorkę i dziękuję za miłe komentarze. Dzięki wymiance różanej trochę wzrosła statystyka i padł dwusetny komentarz! Ktoś z Was otrzyma z tej okazji coś upolowanego przeze mnie i zrobi z tego dobry użytek:) I oczywiście Dziewczyny za złapanie czterech czwórek! Myślałam, co by tu Wam przygotować i mam nadzieję, że się spodoba.
Edit: A wrzucę jeszcze świeżutkie pazurki:) Jak się powiększy fotę, to widać wyraźniej.

czwartek, 23 czerwca 2011

Trochę marzeń...

moich spełniła Guga. Nie wiem skąd wiedziała, że kończą mi się sznureczki do sutaszu, a na pewno w najbliższym czasie sobie nie kupię.... Jakoś są pilniejsze zakupy niż te pasmanteryjne... A już naprawdę nie mam cienia pojęcia, skąd Guga wiedziała, o jakich kolorach marzyłam, bo niedawno wymyśliłam sobie jedną rzecz, a właśnie nie miałam sznureczków w takich kolorach. DZIĘKUJĘ serdecznie za prezenty!!! Wiedziałam, że coś miłego dostanę, bo udało mi się zgadnąć, co Guga chce zrobić z pewnych szydełkowych elementów. Nie dość, że jestem zaskoczona faktem, że zgadłam, to jeszcze ilość prezentów przerosła moje oczekiwania. 
Na pewno się przydadzą!!! Już mam pierwszy efekt. Jedna stara kamea która bardzo mi się podoba i jest nieużywana, bo to broszka, nabrała trochę innego wyglądu.Może zbyt proste, ale jestem w miarę zadowolona. Będę nosić.
Oprócz sznureczków dostałam koraliczki, śliczne wstążeczki (napatrzeć się na nie nie mogę!) i jedną z toreb, które Guga szyje. Fajna ta torba, materiał w taki delikatny wzór, starannie uszyta... Cieszę się z prezentu bardzo!
Chciałam już dawno napisać tego posta, ale to tydzień tuż po komunii, więc jak nie praca, to kościół, a jeszcze trzeba posprzątać... Wczoraj zaczęłam pisać, ale nie nadawałam się do tego, bo dzień z kilku powodów był koszmarny. Ktoś sprawił mi straszną przykrość i ogólnie byłam wyczerpana. W kościele prawie zasnęłam. Po powrocie za to czekała mnie przemiła niespodzianka, czyli błysk w domku. Zasługa kochanych panów krasnoludków:)
O! zapomniałam o jednej rzeczy: miałam przyjemność robić tort dla wspaniałej osoby - wychowawczyni małego z zerówki. Z braku czasu zaczęłam we wtorek wieczorem, ale nie wiem jak to się stało, że krem z mleka w proszku, taki niezawodny, zaczął się buntować. Najpierw grudki, potem wiele przeżyć (włącznie z ubijaniem na parze, które miało rozbić te grudki, a nie rozbiło, potem miksowaniem, oddzielaniem się masła, jechaniem o 6.00 rano wczoraj po masło do sklepu...), a w efekcie krem uratowałam i był rewelacyjny. Byłam przygotowana na ewentualność taką, że jednak nie będzie taki jak potrzeba i kupiłam śmietanę:) Efekt ważył chyba z 5 kilo i wyglądał tak: 


 Było dużo wzruszeń z powodu rozstania z Panią, ale taka kolej rzeczy. A tak przy okazji pokażę torcik komunijny, w wykonaniu mojej mamy. Inne słodkości też, były pycha, jak ktoś chce przepisy to proszę o sygnał. Ach, i babeczki! Iza własnoręcznie dekorowała.




***
Dziś już lepiej, święto piękne, dziecko zachwycone sypaniem kwiatków. Chciała mi podprowadzić płatki mojej kliwii, ale nie dałam się w to wrobić. Przy odrobinie dobrej woli kliwia zakwitnie w tym roku raz jeszcze. 

Na koniec pazurki, niestety tylko moje, bo siostrze mojego męża zapomniałam pstryknąć fotkę. A miała taki fajny nietypowy french z zieloniutkimi końcówkami. Oczywiście w moim wykonaniu.
Ależ mi długaśny post wyszedł! Jak ktoś dotrwał i złapał same czwórki, to obiecuję drobiażdżek:)

wtorek, 21 czerwca 2011

Różana wymianka i miła niespodzianka

Tyle czasu mnie nie było, że nie wiem kiedy nadrobię zaległości. Do Was zaglądałam regularnie, ale nie było kiedy komentować. Dziś 21., więc czas na pokazywanie, co różanego wysłałyśmy/dostałyśmy. Ja tam dostałam wczoraj od Madzi super piękne rzeczy. Było tego bardzo wiele: Przede wszystkim zdekupażowane pudełko, w którym znalazły się:
- puszka z różami,
- serwetki,
- obrazek, który chyba będzie służył mi jako podstawka pod kawkę, bo jest śliczny,
- bransoletka w kolorze, który bardzo lubię,
- mydełko, które powędrowało od razu do pewnej miłej osoby,
- słodycze, które dostały oczywiście dzieciaki.
Serdecznie dziękuję za przecudne prezenty!! A Moteczkowi za zorganizowanie tej świetnej wymianki.





A ja co wysłałam? Do Emade6 powędrowało parę drobiazgów:
- pudełeczko z różyczkami z przydasiami perłowymi,
- przybornik na zestaw do manicure w różanych kolorkach,
- parę przydasi (kosmetyczka, materiały),
- i oczywiście słodycze, których nie ma na fotkach.

Listonosz wracał, bo miał dla mnie druga paczkę, jest to przemiła niespodzianka, ale zostawię ją na jutro. W każdym razie nie mogę się nasycić radością z otrzymanych prezentów. To niesamowite uczucie. Pozdrawiam Was serdecznie.

Wezwana do tablicy

przez Darię, ujawniam swoje sekrety. Ale za chwilkę. Już po uroczystości. Dziecko skromne, przepiękne, przeżyło godnie ten dzień i prawdziwie. Zadowolone, czuło się najważniejsze. TO JEJ WIELKI DZIEŃ. Zmęczenie jest ogromne, nie mam siły mrugać oczami, a co dopiero sprzątać... Spałam niecałe 3 godziny i tylko dzięki pomocy pewnego Anioła nie zamordowałam się całkowicie. Nie wiem skąd Anioł ma tyle siły, by jeszcze biegać. 
Może wrócę lepiej do sekretów:
1. Kocham dzieci, właściwie całe życie spędziłam wśród dzieci - najpierw trójka młodszego rodzeństwa, potem chrześniak mojego męża, potem własne... Najbardziej lubię bobasy.
2 Książki - zapach nowiutkiej książki jest dla mnie super. Szkoda, że nie mam kiedy czytać. Pamiętam, jak w podstawówce "Spotkanie nad morzem" przeczytałam jednej nocy (chyba w trzeciej klasie). 
3. Jak już coś robię, to nie znoszę się od tego zajęcia odrywać. Nic gorszego niż przerwana robota. Jak szyję, to szyję, jak czytam książkę, to nie istnieje nic innego, a jak szydełkuję, to nie sprzątam itd...
4. Mam dobry słuch, zarówno jeśli chodzi o muzykę, jak i języki obce. Lubię skojarzenia i potrafię rozumieć wiele wyrażeń w językach, których nigdy się nie uczyłam. Marzy mi się hiszpański i włoski, ale nie cierpię zakuwać słówek - jak mi samo nie wskoczy do głowy, to nie będę wkuwać.
5. Nie umiem wypoczywać - nicniereobienie zawsze kończy się myśleniem o tym, co trzeba zrobić...
6. Nie cierpię zimy. Bez komentarza. Zimno i strasznie. Lubie wiosnę i ciepełko.
7. Mam słabość do butów. Nie szaleję straszliwie, ale jak są jakieś fajne i jeszcze w okazyjnej cenie, to nie potrafię się oprzeć. Wolę mieć tańsze, a więcej...
(Te punkty pisałam jeszcze w niedzielę, te poniżej już dziś.)

8. Posiadam taką nietypową umiejętność: potrafię lewą ręką pisać płynnie w drugą stronę - pismo wygląda jak lustrzane odbicie, co więcej, umiem pisać obiema rękami jednocześnie to samo. Jestem leworęczna, ale w dzieciństwie nauczono mnie pisać prawą, więc nią piszę. Nigdy zaś nic nie narysowałam (nawet przy linijce!) prawą ręką. Szydełkuję też prawą, ale chleba nią nie ukroję. Taki dziwny ze mnie ludek.
9. Nie cierpię błędów ortograficznych! Jak ktoś zrobi byka, to od razu mi się to rzuca w oczy, bez względu na to, czy jest to gazeta, czy etykieta w sklepie... Literówki zdarzają się i mnie, nie powiem, ale jakoś tak wzrokowo wyłapuję, zwłaszcza u innych:)
10. Lubię porządek, choć niestety niekoniecznie to widać. Najbardziej satysfakcjonująca jest dla mnie świadomość, że w domu już wszystko wysprzątałam. Ten stan osiągam może raz do roku... Pracując nie mam możliwości doprowadzenia domu do kultury.

Pewnie znalazłoby się jeszcze parę dziwnych rzeczy na mój temat:) Teraz moja kolej: do zabawy zapraszam Kasię - bratnią duszyczkę prowadzącą blog Rękodajnia, a także Ewę - Gugę ze Skarbczyka.
Teraz zamierzam naskrobać kolejny post z fotami. Do tego mogę wrzucić jeszcze pazurki koleżanek, które malowałam jeszcze przed urlopem. Nie wierzyły, że z krótkich też da się coś zrobić.


wtorek, 14 czerwca 2011

Żeby mi się chciało... i niespodzianka

Nie chce mi się i już. Nie lubię takich przygotowań. Jakoś nie mogę się zorganizować. Dam radę, bo muszę i wiem że dam. Ale to nie zmienia faktu, że mi się nie chce. Szybko pokazuję i zmykam dalej. Rozgrzebany sutasz, nie wiem kiedy skończę. Mam nadzieję, że to rzeczywiście do sutaszu podobne. Koślawe, widać nitki, ale może coś z tego będzie. Jak połączę elementy i podbiję filcem. Chyba mam do tego za mało wiedzy technicznej i cierpliwości. Ale rzeczy wykonane ta techniką straszliwie mi się podobają.

  Zrobiłam sobie kwiatuszek, który może wepnę we włosy. W tym momencie podziękowania dla Was, bo z Waszych blogów nauczyłam się tych mało pracochłonnych, ale jakże efektownych kwiatków. 



A teraz prezenty. Od cioci mojego męża dostałam śliczny ceramiczny naparstek, prosto z Paryża. Nie wiem, czy będę używać, ale na pewno będzie miłą ozdobą mojego "kącika-bałaganika".






Dziś też dostałam przemiłą paczuszkę od Wioli. Jestem wniebowzięta! Pracowicie łapałam u Wioli licznik, i aż sama nie wierzyłam, że mi się udało! Ale co ja dostałam! Sutaszowe cudeńka, które u Wioli skomplementowałam, bo mają fantastyczne kolory. Takie w sam raz; nie za duże, nie za małe, SUPER! Wiola dziękuję barrrrdzo! Do tego były oczywiście słodycze i herbatki (batona podarowałam Adasiowi) oraz maleństwo dedykowane mojej córci: naklejki z Kitty. Jeszcze raz dzięki wielkie za prezent i miłe słowo. Trzymajcie za nas kciuki, spadam. (Jakość zdjęcia fatalna....)

Witam serdecznie nowe obserwatorki i bardzo, ale to bardzo mi miło, że licznik odwiedzin tak szybciutko wzrasta. Cieszę się, że czytacie i zaglądacie. Ale ja też się do Was przywiązałam.

P.S. Zaglądam do Was, choć nie mam czasu na komentarze i swoje wpisy. Prawdopodobnie zobaczymy się w przyszłym tygodniu.

czwartek, 9 czerwca 2011

Wyzwaniowo

 A miałam się nie zapisywać... Tylko jakoś mnie tak zakorciło... Właściwie to się jeszcze nie zapisałam, ale zaraz to zrobię. Modrak prowokuje, ale jakże sympatycznie! Przedwczoraj córcia widząc, jak ozdabiam pewną rzecz, przyniosła mi taki mały pusty segregatorek, którego się kiedyś pozbyłam na jej rzecz, taki trochę mniejszy od zeszytu, i poprosiła o ozdobienie.
 Wtedy pomyślałam o wyzwaniu. Już samym wyzwaniem było namówienie mojego dziecka na te kolory! A dlaczego nie różowy? Wczoraj jednak się przekonała, że zestawienie tych kolorów może być fajne. No i jest zachwycona, a i ja nie mogę powiedzieć, że jestem niezadowolona. W końcu lubię takie przeróbki. Dużo fotek, choć mało widać ten czarny listeczek. Iza usiłowała mi wmówić, że on nie pasuje. Przekładałam te kwiatki w różne miejsca, aż w końcu zadowoliłam właścicielkę, a jak dołożyłam kokardkę, mordka była baaardzo ucieszona (jak z tej przysłowiowej wisienki na torcie). Dodam, że ta "okładka" jest zdejmowana, bo pewnie kiedyś czeka ją pranie. Zresztą, z tego właśnie względu jest mało białego koloru - przy zdolnościach młodej szybko będzie szary. Ale jest, zgodnie z założeniami i chyba niekoniecznie musi być go więcej.  Zanudzam Was tylko tymi kwiatkami, ale jakoś same mi wychodzą spod szydełka.




  Zresztą bardzo chciałam coś szybko zrobić, bo tego co ostatnio wydłubałam nie mogę jeszcze ujawnić. Oj, nie mogę się doczekać, kiedy Wam pokażę drobiazgi na wymiankę różaną u Moteczka. Dziś może uda mi się wysłać.  Czekamy do 21.06.
 







Dzięki Wam za komentarze z życzeniami. Głos już prawie odzyskałam, katar chyba przechodzi, ale mój nos jest w stanie.... (od wycierania pojawiły się pęcherzyki z wodą, boli jak nie wiem co). A poza tym ok.