Byliście tu:)

środa, 29 października 2014

Takiego koszyka to jeszcze nie robiłam :)

Omal nie przegapiłam terminu wyzwania cyklicznego u Modrak, coś mnie wczoraj tknęło, żeby sprawdzić. Myślałam i wymyśliłam koszyk z jedwabiu. Przyjemnie się go plotło :) Zawieszka jest naprawdę duża. Jeszcze nie wiem na czym ją zawieszę. Musi zawisnąć na mocnym łańcuszku lub sznurku ze względu na swoje gabaryty:) 
Uwielbiam jedwab i cieniowaną Decorę - dają naprawdę fajne efekty. No i róże herbaciane - moje ukochane... Zupełnie w moim stylu: romantycznie i vintage. Miłego dnia!





wtorek, 28 października 2014

Kawałek podhalańskich portek

Kończyłam wcielać mój pomysł w życie w iście wariackim tempie, zdjęć napstrykałam ze 30, a żadne nie jest wystarczająco dobre. Wydawało mi się, że pomysł na moją interpretację parzenicy jest oryginalny, jednak w wyzwaniu Kreatywnego Kufra już pojawiły się różne piękne wzory stylizowane na ten element podhalańskiego stroju. Dlatego zmieniłam nieco koncepcję - miały być ażury w pstaci naszyjnika, ale powstała broszka z elementami frywolitkowymi, obszyta koralikami (te perłowe to Toho). Podstawę ufilcowałam własnoręcznie z naturalnej wełny, aby przypominała nieco portki góralskie. Jestem z tej broszki zadowolona. Mała wariacja na temat Podhala. A jeszcze kilka dni temu miała być broszka z filcowanym górskim widoczkiem:) Pomysłów nie brakuje, tylko czasu, a potem trzeba robić zdjęcia w sztucznym świetle...  






niedziela, 26 października 2014

TUSAL 2014 #11 i różności

Mój słoiczek zapełniony, w  igielniku mnóstwo igieł różnego kalibru. Obok nowe towarzystwo - wełenki na dziecięce buciki, które ostatnio dziergam, nowe niteczki (och, były ulubione zakupy frywolitkowe), czółenko też nówka, inne mi nie wystarczają, bo na każdym nici...

A tu widać włóczkę MyBoshi, bo moje dziecko robi sobie czapkę na szydełku samo... Tego koloru akurat nie wykorzystała.


Muszę się pochwalić wygraną w Turkusowym Hamaku. Jestem szalenie zadowolona. Dziękuję wszystkim, którzy głosowali na moją herbacianą bransoletkę. Zrobiłam ją dla koleżanki z cudnej Decory w odcieniach róznych herbat - począwszy od tej z cytryną, a skończywszy na czarnej, mocnej:) Koleżanka zadowolona, a ja tym bardziej. Koraliki drewniane, ładnie się zgrały z niteczką.

Tak z zupełnie innej beczki, to robię śnieżynki, a w międzyczasie usupłałam frywolitkową zakładkę-krzyżyk dla kogoś miłego. Frywolitka szydełkowa. Kolejny będzie czółenkowy, jak go wykończę. Wzór z głowy:)

Jesiennie się zobiło, zimno... Naprawdę smutno mi, że już lato odeszło, tęsknię za wiosną...
Takie ponure widoki...
A zeby nie było za ponuro, to na koniec pazurki, bo dawno nie było, choć cały czas są jakoś tam pomalowane.




poniedziałek, 20 października 2014

Szlachetna metamorfoza guzika i fiolety

Uwaga: znów post tasiemiec, ale nie umiem wybrać mniejszej ilości fotek. To i tak nie rozwiązuje problemu zaległości blogowych, ale co za dużo naraz, to niezdrowo...
Zdążyłam na wyzwanie w Kreatywnym Kufrze, a bardzo chciałam, bo tematem jest guzik:) Nie mam coś szczęścia w KK (a może niewystarczające pomysły/umiejętności?), ale chciałam coś oryginalnego wymyślić i chyba się udało. Już nawet się poświęciłam i znalazłam jasne tło do zdjęć, choć wolę te na deskach tarasu.
Len, jedwabne nici, koraliki Toho, łączenie różnych technik - to lubię najbardziej:) Udało się? Środek guzika musiałam podmalować, bo mi coś nie pasowało. Szyłam i szyłam i szyłam...






   



Kolejny temat to fiolety. Naszyjnik na to wyzwanie przygotowałam wcześniej, jak tylko wyzwanie pojawiło się w Szufladzie, ale jakoś nie było okazji napisać posta. Miały być co najmniej 3 odcienie fioletu, kremowy i miało kojarzyć się z jesienią. Mnie się kojarzy, bo właśnie jesienią te kwiaty (Marcinki chyba) cieszą moje oczy. Motyle uwielbiają na nich siadać. Tym razem przycupnął naszyjnik:) Oczywiście zgłaszam go do wyzwania. I tu znalazł się fioletowy jedwab oraz Toho.






Na koniec coś zupełnie niewyzwaniowego:) Koleżanka zamówiła komplecik na urodziny swojej koleżanki. Kordonek Maya daje naprawdę piękny efekt, bo błyszczy. Wzór: Corina Meyfeldt, jeszcze mi się długo nie znudzi.

Następnym razem znów bedzie wyzwaniowo, frywolitkowo, trochę decou i słodkości (tak jeszcze z okazji minionego Dnia Nauczyciela - oj, napracowałam się wtedy...).
Dziękuję Wam za każde słówko i odwiedziny.

sobota, 18 października 2014

O przygodzie ze stołem

W końcu muszę pokazać swoje największe "dzieło", jakie powstało podczas testowania farby Annie Sloan Chalk Paint, którą mam stąd.
Najpierw na zachętę dyńki. Widziałam już dynie na kilku blogach, więc sama postanowiłam też zrobić jako ozdobę mojej kuchni.

Stół ma z pewnością co najmniej 60 lat. Dziadek mojego męża odkupił go od kogoś, trudno określić wiek stołu precyzyjnie. Nie był to mebel zbyt szanowany. Został "w spadku" i chętnie go przygarnęliśmy, choć był mocno podniszczony. Swego czasu chcieliśmy go troszkę naprawić, ale skończyło się to dziurą w fornirze i ukryciem blatu pod obrusem. Stół bardzo lubimy, w dodatku jest rozkładany. Stał u nas ponad 7 lat, taki biedny, z nogami wyżartymi przez robale.Niestety nie stać nas na profesjonalistę, który przywróciłby świetność tego mebla...
Widać dziurę w fornirze, nie widać za to całego mnóstwa głębokich rys od noży i innych ostrych narzędzi (niegdyś rąbano na tym stole mięso).

Annie Sloan przyszła z pomocą. Jak już malować, to najpierw konieczne było szpachlowanie. Uwierzcie, napracowałam się przy tym, a i tak nie udało się tego zrobić dokładnie (brak profesjonalizmu i cierpliwości niestety), ale wyszło naprawdę przyzwoicie. Użyłam najzwyklejszej szpachli do drewna. 

Wieczorne szpachlowanie... Docieranie...

Starałam się fotografować poszczególne etapy mojej pracy.

Zobaczcie, ile tu szpachli. Za każdym razem docierałam papierem ściernym. Denerwowało mnie trochę to czekanie, ale wiedziałam, że trzeba... No i nie obyło się bez pyłu.

Po pierwszym malowaniu:

 Po kolejnym:
Za nogi postanowiłam zabrać się później, jak już blat będzie gotowy (z nogami większa zabawa niestety).
Tu już z naklejonym motywem z serwetki:


Zaszalałam nieco z decou, ponieważ nakleiłam koronkę z serwetki. Efekt mi się spodobał, więc na nogach też dałam po jednym kwiatku.




Kolejny etap: woskowanie. Najpierw bezbarwny wosk, potem ciemny, później znów bezbarwny, polerowanie...


A dopiero po jakichś dwóch-trzech tygodniach wzięłam się za nogi. Szpachlowanie ich to dopiero próba cierpliwości:)


Udało się, może niezbyt równo zaszpachlowane, ale są:)


Detal:

I po przestawieniu mebli. Przestał straszyć ten mój stół:)


Tak wygląda po miesiącu:




Na zdjęciach wyszedł nieco jaśniejszy niż w rzeczywistości.

.Jestem naprawdę zadowolona z efektu, który zaskoczył niejedną osobę. Ciocie mojego męża, które pamiętają stół ze swojego dzieciństwa, były oszołomione renowacją w moim wydaniu, a to tak bardzo cieszy... Najlepsze jest to, że nie muszę bez przerwy zmieniać obrusów i zakrywać blatu. Oczywiście, z racji tego, że stół jest pokryty woskiem, nie stawiamy na nim bezpośrednio gorących naczyń, trzeba też uważać, żeby za bardzo nie porysować, ale to naprawdę nie problem. A po kilku tygodniach (chyba prawie 2 miesiące) używania, stół pięknie się starzeje:)  Od czasu do czasu trzeba będzie zawoskować, ale to czysta przyjemność. Lubię zapach wosku Annie Sloan:) Może zdjęcia nie oddają tego efektu, ale mam nadzieję, że Was zachęciłam choć trochę do spróbowania czegoś nowego. Wielokrotnie podkreślałam, że nie lubiłam nigdy malowania mebli, a teraz sprawia mi to przyjemność. Owszem, daleko tym moim mebelkom do tych prezentowanych przez innych, ale co tam:) Jestem zadowolona i już. 
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam. Musze przyspieszyć z postami, bo mam jeszcze co nieco do pokazania.
Do miłego!