Byliście tu:)

poniedziałek, 20 lipca 2015

Plastikowa butelka w nowym wydaniu i drobiazgi

Witajcie, dziś mija termin upcyklingowego wyzwania w Kreatywnym Kufrze, a że upcykling bliski memu sercu, wzięłam się wczoraj do roboty i wymyśliłam bransoletkę. Kwiatek powstał z plastikowej butelki po wodzie. Radosny różowy kolorek zestawiłam ze sznureczkami w intensywnej, neonowej zieleni. Efekt jaki jest, widzicie :)  Zgłaszam zatem pracę do udziału w wyzwaniu.







A tu jeszcze naprędce wykonane kolczyki, a właściwie tylko frywolitkowa oprawa do kupionych w sh kolczyków. Tak mi zagrało to wszystko z koszulą (również okazyjnie kupioną w sh). Już dawno mi się te róże podobały, a jak upolowałam je za grosze, to tym bardziej mi się podobają :)






A tu jeszcze detale - zobaczcie, jakie fajne wykończenia :)


Dawno pazurków nie było, choć ze względu na spore  ilości zmywanych naczyń często się zmieniają.
Te trzymają się już (!) piąty dzień, a to sukces.

Na osłodę burzowej pogody sernik gotowany:


ser w wiaderku 1 kg (u mnie pomarańczowy z Biedronki - takie fajne smaki mają ostatnio)
jogurt grecki (ja dałam duży, można w ogóle nie dawać - chciałam mieć więcej sernika)
3/4 kostki margaryny lub masła
1 bydyń 
2 łyżki mąki ziemniaczanej
1-1,5 szkl. mleka
4 jajka
1/2 szklanki cukru

dżem porzeczkowy

Spód:
duża paczka herbatników pełnoziarnistych lub zwykłych
1/2 kostki masła/margaryny - rozpuścić, przestudzić

Najpierw przygotować spód: herbatniki zmielić blenderem, dodać rozpuszczoną margarynę, zagnieść, wyłożyć tortownicę, można wstawić na 15 min. do lodówki, posmarować dżemem. Ten dżem to moja fantazja, bo zwykle tego nie robię, ale niedawno przerabiałam czarne porzeczki i uznałam, że dodadzą smaku sernikowi i nie myliłam się:)

Margarynę zagotować z cukrem, dodać ser zmiksowany/wymieszany z jajkami, zagotować. Dodać mleko rozmieszane z budyniem i mąką, zagotować, wylać na spód. Oczywiście podczas gotowania trzeba uważać, żeby masa się nie przypaliła. Sernik wystudzić, wstawić do lodówki i polać dowolną polewą. 
Z pewnością jet to gratka dla osób lubiących pulchne, kremowe serniki. Ten nie ma zwartej konsystencji, ale jest naprawdę pyszny. I nie ma przy nim dużo roboty.
Fajnie by się również sprawdził jako krem do przełożenia biszkoptowego ciasta.
Smacznego :)



wtorek, 14 lipca 2015

W roli głównej kokardki i trochę decou

Właściwie to zaczęło się od testowania nowo zakupionych nici. Wachlarzyki wg Coriny Meyfeldt zamieniły się w pełne okrążenia (niteczka Madeira Metallic jest cienka). Potem okazało się, że przecież w Szufladzie jest fajne wyzwanie z kokardką, w którym po prostu trzeba wziąć udział :) A na końcu doszły piękne koraliki, które same zaproponowały kolor kokardek.
I tak oto długaśne kolczyki zyskały ostateczny kształt. Późna pora i pogoda nie sprzyjają zdjęciom, ale cóż... Turkus z ciemną czerwienią wygląda całkiem, całkiem :) 


Tu jakoś tak niebiesko - prawdziwy kolor jest na zdj. u góry :)

I banerek wyzwaniowy, żeby formalności stało się zadość:



Wszywanie koralików zakończyło się centymetrową przypalenizną w garnku z dżemem porzeczkowym :) Na szczęście udało się uratować dżem, zanim przesiąkł aromatem :)

A tu pudełko, które na wykończenie czekało ze dwa miesiące. Słusznych rozmiarów pudło po czekoladkach najpierw pomalowałam przy okazji malowania innych drobiazgów. I  stało, czekało... do zeszłego tygodnia, kiedy to spotykałam się na warsztatach z młodymi. No więc z marszu "machnęłam" decou. Oczywiście od razu widać, do czego będzie służyło - kolejna skrytka na moje szyciowe akcesoria.




A tu pudełeczko po lodach, które zdobiłąm razem z dziewczynkami. Już po zrobieniu fotek zobaczyłam, że przecież brzeg miałam wykończyć koronką. Zrobię to, ale fotki wrzucam bez koronki.

Na koniec mało udana taca, którą kupiłam tylko po to, by mieć na niej swój przenośny warsztat. Miała być taka "och" i "ach", ale cóż zrobić - podobno lepsze bywa wrogiem dobrego. Jest fajna i praktyczna, ale ładna wcale. Jak znajdę na nią pomysł, to przynajmniej środek zmienię, bo jest bardzo praktyczna.



Tymczasem życzę Wam dużo słonka, dziękując wszystkim, którzy znajdują chwilkę na zaglądanie do mnie. 

poniedziałek, 13 lipca 2015

Efekty mini warsztatów i komplecik makramowy

Jak wspominałam, w ostatnim tygodniu miałam przyjemnośc prowadzić takie mini warsztaty dla 3 dziewczynek, które przyjechały do cioci na letni wypoczynek. Dwie kuzynki moich dzieci i jedna koleżanka. Spędziłyśmy razem miło kilka popołudni i wieczorów.
Najpierw filcowanie. Efekty filcowania na mokro mam, niestety na sucho nie miałam jak sfotografować. Dwie dziewczynki ufilcowały obrazki na czarnym tle z makami. Nie widziałam efektu końcowego, ponieważ moja córka zastąpiła mnie w poniedziałek i kończyły razem, potem zabrały ze sobą. Ale wyszło na pewno fajnie.
Na mokro bawiłyśmy się z kwiatami, które można przypiąć do ubrania, torby, lub wpiąć we włosy.
Kwiat Marty (12 lat):

kwiat Oli (12 lat):

kwiat Natalii (8 lat):

kwiat mojej Izy (12 lat):



i wreszcie mój:


Ja przyszyłam im tylko koraliki i zapięcia.
W daleszej kolejności zajęłyśmy się decoupage'm.
Zeszło się o wiele dłużej niż z filcowaniem. Ozdabiałyśmy pojemniki po lodach. 










Iza nie chciała, jakoś decou jej nie przyciąga. Woli podziwiać gotowe. Mojego pudełka jeszcze nie obfotografowałam, bo czasu zabrakło (przy tym wszystkim przecież pracuję zawodowo :)), ale nadrobię. Dobrze, że polakierowałam dziewczynom kilakrotnie ich wytwory, bo naprawdę byśmy nie zdążyły. Ale i one spróbowały lakierowania, zetem wiedzą co i jak.

Na ostatni ogień poszła bbibuła. I znów niestety fotek brak. W naprawdę krótkim czasie powstały różyczki i chabry. I taki to kreatywny tydzień minął.

Ja z potrzeby chwili wyplotłąm komplecik makramowy dla siebie. Super energetyczny i przyciągający wzrok - taki letni. Zgłosiłam go na konkurs beads.pl. Jeśli Wam się podoba, zachęcam do polubienia i komentowania.






Miłego tygodnia :)



poniedziałek, 6 lipca 2015

Jak ten czas szybko leci!

Oj leci... Niedawno kołysałam maleństwa, a teraz jedno maleństwo skończyło podstawówkę, drugie zdało do piątej klasy... 
Końcówka roku szkolnego jak zawsze dla mnie upłynęła pod znakiem nieprzespanych nocy. Poniekąd na własne życzenie, bo zawsze się w coś muszę zaangażować, ale jakoś inaczej nie potrafię.

Najpierw skrzyneczka na zamówienie. Podobna do pokazywanej już wcześniej, ale właśnie taka miała być. To było wyzwanie, ponieważ po raz pierwszy wykonywałam decou ze zdjęciem, przy użyciu preparatu do transferu wydruków. Wyszło przyzwoicie, niektóre elementy musiałam podkolorować.










A tu kolejne zamówienie - róże z krepiny. To moje pierwsze takie z płatkami. Zachęcona efektami moich zamówień postanowiłam wykorzystać pomysły na prezenty dla nauczycielek Izy. Różami ozdobiłam pudełko na prezent.








Skrzyneczka dla wychowawczyni została ozdobiona decou, oczywiście wewnątrz jest zdjęcie klasy.
Były też kartki z podziękowaniami, ale zdjęć już nie zrobiłam. 






Kolejne zamówienia to ciasto z sześćdziesiątką oraz sama sześćdziesiątka, którą robiłyśmy wspólnie z Izą przy wsparciu panów (i duży i młodszy wycinali cyfry z tektury). Nieźle poparzyłam sobie paluchy klejem na gorąco. Młoda zaś, choć kleiła równie dużo jak ja, nie poparzyła się ani razu:) Muszę jej częściej dawać takie prace, bo ja jeszcze nigdy nie wyszłam bez szwanku w starciu z pistoletem do kleju:) Łącznie na sześćdziesiątkę wyszło ponad 160 różyczek. Dwa wieczory.
Cieniowania na zielonej krepinie wyszły po użyciu kleju :) Efekt zamierzony.




Ciaso aprawdę ekspresowe. Wiem, poszłam na łatwiznę z tymi kwiatami i biszkoptami dookoła, ale nie musiało być jakieś wyszukane. Masa była zrobiona ze śmietany i galaretki żurawinowej, Cyfry i zygzaki ze śmietany z dodatkiem kawy.

A dalej to już moja radosna twórczość własna. Decou na butach sobie walnęłam :) Aż się prosiły o jakieś kwiaty.



Bransoletka frywolitkowa powstała z chęci wypróbowania popularnego na Fb wzoru.



Kolejna bransoletka to efekt posiadania młynka do nawlekania koralikó - super wynalazek. No i w końcu, wreszcie, po kilku latach, nauczyłam się tych koralikowo-szydełkowych splotów :) Kiedyś próbowałam i średnio wyszło, tę też prułam z 5 razy, aż w końcu poszło.



U koleżanki zauważyłam niedawno fajną, ale bardzo zniszczoną pufę, na której kot ostrzył pazurki. Dostałam ją :) Nie mam fotki "przed", ale "po" chętnie się pochwalę. Całość zajęła mi chyba niecałe pół godziny. Poszłam na łatwiznę, bo nie szyłam, przy użyciu tuckera wszystko przymocowałam zszywkami. Zszywki zasłoniłam wstążką. Pufa jest fajna i wygodna. Materiał miałam już dawno - kiedyś kupiłam za grosze całą stertę takich obiciówek w second-handzie.



Na dziś to wszystko, reszta wkrótce, bo od wczoraj Izę odwiedzają kuzynki z koleżanką i w ramach organizowania im czasu robimy takie mini-warsztaty. Wczoraj było filcowanie na mokro i na sucho. Efekty zaskoczyły dziewczyny i mnie też :)

Tymczasem mój wczorajszy warsztat przenośny (upał mi nie straszny w cieniu pod jabłonką) wyglądał tak:


Życzę Wam udanego, twórczego tygodnia i dziękuję za odwiedziny! Cieszę się, że grono obserwatorów tego bloga nieco się powiększyło :)