Moja chyba największa do tej pory frywolitkowa biżuteria powstała specjalnie na wyzwanie w Kreatywnym Kufrze "Jesień". Co prawda nie przepadam za jesienią, bo jednak bardziej niż z ciepłem i feerią barw kojarzy mi się z zimnem, ale postanowiłam powitać ją kolorami. Mam nadzieję, że będzie słoneczna i prawdziwie kolorowa jak ten naszyjnik. Nie tylko brązy, ale również żółty, pomarańczowy, czerwony - taka właśnie ta moja jesień. I koniecznie troszkę zieleni. Odkryłam, że moje szydełko potrafi współpracować również ze zwykłymi kordonkami, nie tylko tymi lepszymi. Ale i tak zafundowałam sobie taki "firmowy" w musztardowym kolorze. Dużo frywolitki, do tego makramowe węzły i koraliki. Środek to kaboszon z przydasi od Janeczki. Jakoś tak się kolorystycznie wpasował. Zaczęłam od kwiatków w różnych kolorach. Potem dopiero dopasowałam ten kaboszon - miał być w pierwszej wersji czerwony guzik. Potem zastanawiałam się, co będzie bazą do tego naszyjnika, żeby nie był ciężki i przytłaczający. Myślałam o wycięciu bazy ze skórki w kolorze brązowym. Potem zaplotłam sznurki i zrezygnowałam, bo nie widać tego sznurka spod kwiatków. W końcu jednak zostawiłam sznurek. I jestem usatysfakcjonowana efektem końcowym. Uwaga: sesja zdjęciowa w plenerze i na modelce:)
Lewa strona jest estetyczna:Bluzka też w jesiennych klimatach zakupiona w "butiku" za całą złotówkę:)
Teraz nieco skromniej, choć też wyzwaniowo.
Wyciągnęłam - nie z szuflady lecz z pudła - jakiś gruby sznurek i wyplotłam bransoletkę. Do tego kaboszonek od Janeczki i mały frywolitkowy kwiatek. Potencjalne klientki jednak wolą skromne bransoletki, choć ja lubię "poszaleć". Zgłaszam ją na wyzwanie w Szufladzie.
A tak przy okazji widać moje jeszcze letnie pazurki. No, udało mi się napisać tego posta, choć dzień jest okropnie zabiegany i męczący. Odpoczęłabym z szydełkiem w ręku a nie mam jak. Zła jakaś jestem, nie lubię, gdy coś zaplanuję, a wychodzi sto różnych problemów i plany biorą w łeb. Może dlatego, że to sobota, powinnam coś zrobić w domu, z dziećmi spędzić ostatnie wakacyjne chwile, a tylko biegam z jęzorem na wierzchu, bo gdzieś trzeba jechać, coś załatwić, bo nie wypada odmówić, nie wypada nie iść... A już furii dostałam, gdy postanowiłam w mieście nie kupować kwiatka na ślub kolegi (młodzi zresztą woleli kupony totka - o to zadałam), bo u nas taniej, kwiaciarnia długo czynna... Podjeżdżam i klops. Nieczynne, brak informacji, podany telefon nie odbiera. W żadnym sklepie nie kupię nawet kartki (jest tylko w kwiaciarni), na zrobienie czasu brak... Czekałam pół godziny. W domu kompletnie zryczałam się ze złości, przecież nie będę jechać z powrotem do miasta. Ok. Kupiłam czekoladki, poukładałam je w ozdobnym pudełku na organdynie, Kartkę z życzeniami wydrukowałam (tusz w drukarce oczywiście na wyczerpaniu), opaliłam nad świecą, zrolowałam razem z kuponem totka i związałam wstążką. Pozbawiłam pudełka mojego syna, ale cóż było robić? Można było słodki bukiet, ale celofan też tylko w kwiaciarni... Dobrze, że wstążki mam w domu. Poradziłam sobie, ale tyle nerw mnie to kosztowało, że na ślub szłam wkurzona.
Dobra, pożaliłam się, już mi przeszło. Odpoczęłam, zaraz znów w drogę.
Dzięki za odwiedziny i dobre słówko.