Przede wszystkim serdecznie Wam dziękuję za wszystkie życzenia, ciepłe słowa, które czytałam z prawdziwą przyjemnością. Niestety nie mogłam na wszystkie odpisać, ale wiecie, Kochane Blogowe Koleżanki, że życzę Wam wszystkiego, co najlepsze: zdrówka, dużo sił i czasu na wcielanie w życie Waszych niesamowitych i twórczych pomysłów i pomyślności:)
U mnie spokojnie, rodzinnie... Jakoś nie mogę odespać ostatnich dni:) Kręgosłup mi w tym nie pomaga. Odpoczywam, trochę się krzątam, zaglądam do Was, ale oczywiście syndrom niespokojnych rąk dał o sobie znać. I to już wczoraj wieczorem:) Mikołaj podarował memu dziecku lalkę-narciarkę, która zyskała nowe odzienie. Eleganckie poncho z kapturem i paskiem. Urocze, prawda? Szkoda, że dla ludzi nie idzie tak szybko robótkowanie:) Z rozpędu powstała jeszcze spódniczka. Dziecko prosiło jeszcze o rajstopy, muszę rozważyć.
A tu już komin dla szwagierki. Może się spodoba. Model do fotek wyborny:) Pieszczoch psiak we własnej osobie. Na ludziu komin wygląda dużo fajniej, ale ludź sam sobie foty nie walnie. W rzeczywistości komin jest czerwoniutki, z wełny boucle zakupionej w ciucholandzie, a kwiatuch jest z milutkiej jakby pluszowej wełenki zakupionej w tym samym miejscu.
Mogę w końcu pochwalić się, co dostałam:)
Paauliska przysłała mi własnoręcznie zrobioną karteczkę z pięknymi życzeniami oraz dzwoneczek z masy solnej. Strasznie mi go szkoda, bo nie przeżył podróży. Bardzo dziękuję Paulinko!
Choineczkę dostałam od pani Marysi, o której już kilka razy wspomniałam. Pracowita i pomysłowa Kobietka, która nawet parasolki potrafi wydziergać na szydełku! Marzyła mi się choineczka z szyszek, ale nie miałam kiedy iść do lasu.
Mikołaj to jednak potrafi zaskoczyć. Mnie zaskoczył kila razy w tym roku. Najbardziej mnie wzrusza, kiedy zupełnie obcy ludzie wyciągają rękę i sprawiają ogromną radość. Zupełnie bezinteresownie. Dzięki temu spełniło się moje jedno marzenie. Ułatwienie w kuchni, na które jednak zawsze było szkoda kasy, były pilniejsze rzeczy do załatwienia... A o czym mówię? O zwykłej maszynce do mielenia mięsa. Wiem, większość ludzi ma takie na stanie, ale ja jakoś nie miałam, nawet takiej ręcznej. A cóż dopiero elektryczna... Przygotowania do Świąt były błyskawiczne:) Dzięki, Kochany Mikołaju! Zyskałam jedno, straciłam drugie - żelazko odmówiło posłuszeństwa. Wcale nie stare! Może wiedziało, że prasowanie nie jest czymś, co lubię? Ale bez niego ani rusz. Co tam, stare przeproszę na jakiś czas:) Do małych katastrof mogę zaliczyć sernik krówkę wg przepisu Janeczki. Zawsze wychodził. Raz mu się odechciało. Jakież było moje zdziwienie, gdy go przekroiłam, gdy chciałam się podzielić z mamą mojego męża. Z zewnątrz piękny, a w środku... surowy! Jeszcze raz poszedł do piekarnika, ale i to nie pomogło. W środku pozostał surowy. Nie mam pojęcia czemu i nie będę wnikać. I tak większość (ta niesurowa) została zjedzona. Pycha. Kolejna katastrofa to ciasnota w małej lodówce, półmisek wylądował w cieście. Część ciasta przykleiła się do półmiska:) Ciasto wyglądało, jak nadgryzione przez kota:) Ale też jest pycha i nikomu nie przeszkadza, że trochę skubnięte. Takie drobiazgi nie zepsuły atmosfery:) Na koniec smakowity akcent - piernikowa choinka udekorowana przez małą Pomocnicę, bez której przygotowania nie byłyby udane. Nie ma jak fachowa pomoc dwóch par małych rączek. Dzięki temu w jeden dzień i jedną noc (nie licząc Wigilii) udało się i posprzątać, i ugotować. Pozdrawiam świątecznie i ciepło.